Marika
Przekonanie dozorcy, żeby pofatygował się do sali, w której
lekcje miała klasa mojego brata nie było łatwe. Początkowo chciałam użyć chwytu
stosowanego przez ojca, czyli dyskretnie podsunąć banknot. Poczciwy starszy pan
z głową przyprószoną siwizną i twarzą pooraną zmarszczkami nie wyglądał jednak
na przekupnego cwaniaka. I dobrze. Nigdy nie przepadałam za takimi typkami. Postanowiłam
być z nim szczera. Poskutkowało, po raz kolejny udowadniając mi, że prawda jest
wartością nadrzędną, większą od wszystkich bogactw świata. Potrzebowałam
takiego potwierdzenia przed czekającą mnie rozmową.
Braciszek szedł korytarzem, rozglądając się niepewnie. Kogo
szukał? Pewnie siostry, za którą podałam się dozorcy, czyli nieco ode mnie
starszej szatynki w markowych ciuchach. Na pewno nie chudej trzynastolatki z
blond warkoczem. Dlatego to ja musiałam podejść. Bałam się, ale było już za
późno na rezygnację.
– Cześć – powiedziałam, zastępując mu drogę.
– Cześć? – zdziwił się. – Słuchaj, mała, o rekrutację pytaj
w sekretariacie. Spieszę się do siostry, więc…
– Wiem. Ja jestem tą siostrą.
– Co takiego?
– Marcin Zduńczyk, prawda? –
Skinął głową. – Jestem twoją siostrą.
– Słaby żart. Nie obchodzą mnie nieślubne dzieci ojca. Po
alimenty musisz się zgłosić do niego.
– Mamy wspólną matkę.
Zamrugał oczami jakbym właśnie przedstawiła mu niezbite
dowody na istnienie świętego Mikołaja. Był w szoku. Biedny chłopczyk, który
myślał, że został znaleziony na polu z kapustą albo że przyniósł go bocian.
Naprawdę, żeby dorosły mężczyzna nie wiedział, skąd się biorą dzieci! Przecież
musiała go urodzić jakaś kobieta. Skoro było to jasne i niepodważalne dla mnie,
chociaż jeszcze nie miesiączkowałam, dlaczego on miał wątpliwości?
– Bardzo ci współczuję – powiedział, kiedy w końcu otrząsnął
się z pierwszego szoku. – Takie kobiety jak ona nie powinny rodzić dzieci.
Jeśli mogę ci coś poradzić, to tyle, żebyś jak najszybciej stała się
niezależna. Mnie porzuciła jak psa, kiedy byłem mały. Ciebie jutro może czekać
to samo.
– Jesteś pewien, że porzuciła? – Nawet nie próbowałam
ukrywać złości. Bo jak mógł wygadywać takie bzdury, skoro nie znał prawdy?
– Tak. Idź już i nigdy więcej tu nie przychodź. Dla mnie
jesteś obcą dziewuchą.
– Mamy też wspólnego ojca – sprzedałam mu kolejną prawdę o
nas.
Tym razem nie dostrzegłam objawów szoku. Usłyszałam jedynie
głośny, drwiący śmiech. Nie wierzył. Mogłam się tego spodziewać. Ale miałam dowód
prawdomówności. Wyjęłam go z torebki i wcisnęłam braciszkowi do ręki. A
później, zgodnie z jego nakazem, wyniosłam się w siną dal.
Bolało. Nie wiem, dlaczego miałam idiotyczną nadzieję, że
Marcin przyjmie moje istnienie z radością. Bo co? Bo w naszych żyłach płynęła
ta sama krew? Bzdura! Krew miała prawo płynąć tylko w żyłach legalnego syna. W
moich były pomyje. Zawsze dostawałam tylko to, czego mój brat nie potrzebował
albo miał w nadmiarze. Odwiedziny tatusia raz na dwa tygodnie, co kilka dni
krótka rozmowa przez telefon, kieszonkowe wysyłane na konto i drogie prezenty,
żeby zagłuszyć moją chęć posiadania prawdziwej rodziny. Tak naprawdę jednak
nikomu nigdy nie byłam potrzebna. Teraz runęła również nadzieja, że na coś
przydam się bratu.
– Obyś nigdy nie był szczęśliwy – powiedziałam wyjmując z
torby zdjęcie Marcina. – Żebyś stracił wszystkich, których pokochasz. –
Przedarłam fotografię na pół. I jeszcze raz. I znowu. Wymyślałam coraz to nowe
tragedie, które miałyby spotkać mojego brata, wyładowując złość na zdjęciu. Drobinki
papieru rozsypałam na chodniku. Zostaną zdeptane przez setki osób. Zupełnie jak
moje marzenia o szczęśliwej, pełnej rodzinie i uśmiechu mamy.
Marcin*
Niemal biegła szkolnym korytarzem. Głupia! Nie planowałem
jej gonić. Nigdy nie ganiałem ze dziewczynami, po prostu wyciągałem rękę i
brałem. Nie była wyjątkiem. Kłamczucha. Jak mogła wymyślić, że jestem jej
bratem? Ojciec już dawno zapomniał o kobiecie, która wydała mnie na świat.
Nigdy o niej nie mówił. Nie istniała. Mogłem więc mieć pewność, że nie
zmajstrował mi z nią młodszej siostrzyczki.
Zmiąłem w dłoni kartkę, którą gówniara mi wcisnęła i
chciałem wyrzucić. Niestety, w pobliżu nie było kosza, a nie chciałem śmiecić,
bo siedząca niedaleko woźna na pewno narobiłaby szumu. Ukryłem więc zawiniątko
w kieszeni. Paliło, jakby nie był to kawałek papieru, a rozgrzany węgiel. Jaką
tajemnicę skrywało? Pewnie był tam numer telefonu do małolaty i rozpaczliwa
prośba o kontakt. Kiepski pomysł na podryw!
A jeśli się myliłem?
Zamiast do klasy, poszedłem do toalety. Zamknięty w kabinie,
wyjąłem kartkę i rozprostowałem na kolanie. To był akt urodzenia Mariki
Zduńczyk, córki Igora i Marty. Czyli mieliśmy wspólnych rodziców… Nie,
niemożliwe! Dzisiaj każdy może sobie wydrukować taki akt urodzenia w domowych
warunkach. Ten wyglądał na autentyczny, ale przecież się na tym nie znałem.
Musiałem sprawdzić. Musiałem choćby dlatego, że ta mała mogła być moją rodzoną
siostrą. A jeśli była, to chyba powinienem z tym coś zrobić…
Bo możliwe, że Marika przyszła, żeby wypełnić pustkę, która
była we mnie od zawsze. Na pewno przyniosła dziwny spokój i coś jeszcze, czego
nie potrafiłem nazwać. Chciałem się jednak w tym zanurzyć na zawsze.
____________
Marcin jest jednym z głównych bohaterów powieści Kieszenie przeszłości, pojawia się również w powieści Czego o Tobie nie wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz